wtorek, 24 grudnia 2013

Święta!!!

Opanował nas wir przygotowań świątecznych. Pomiędzy smażeniem  karpia a prasowaniem odświętnych ubrań życzymy Wam:


wtorek, 17 grudnia 2013

Przedszkolak na zimowym spacerze.

Przedszkolaki to duże dzieci – często nie używamy już dla nich wózka więc teoria z jedną dodatkową warstwą przestaje obowiązywać. Dzieci zbyt ciepło ubrane, ruszając się, mogą się wręcz spocić, a to pierwszy krok do choroby. Ja jako zmarźluch ubieram na spacery dzieci lżej niż siebie.
Tak więc zakładamy bieliznę, rajstopki i na koszulkę bluzę – przy większym mrozie – odrobinę grubszą. Na to kombinezon. Oczywiście ważne elementy stroju to rękawiczki, szalik (lub komin/golf) oraz czapka.  Ostatnia część stroju to buty.

Kombinezon


















Do intensywnych zabaw na śniegu przydaje się jednoczęściowy. Pewne jest wtedy, że przy żadnym tarzaniu się, „aniołkach” czy bitwie na śnieżki śnieg nie dostanie się pod kurtkę. Nie oznacza to, że dwuczęściowe kombinezony są złe. O nie! One również mają swoje zalety. Taki dwuczęściowy kombinezon, gdy ma podwyższony przód i tył, a nie szelki przypięte do pasa, oraz kurtkę z zapinanym kołnierzem śniegowym, nie ustępuje prawie jednoczęściowemu. Zwłaszcza, gdy na dworze przebywamy dłużej, np. w czasie jazdy na nartach, i zdarzy się nam wejście do restauracji na obiad albo wyprawa do toalety. Dobrze by było, aby kombinezon był uszyty z wodoodpornego materiału tak, aby dziecku siedzącemu na sankach nie przemakała pupa, a maluchowi klęczącemu w zaspie – kolana. Świetnie jest, gdy nogawki kombinezonu mają wewnętrzny ściągacz (prawie wszystkie teraz mają) i gumkę do przeciągnięcia pod butem tak, żeby nogawka się nie podciągała do góry. Zapobiega to wsypywaniu się śniegu do butów.


No właśnie  – buty.

Po pierwsze ciepłe, po drugie nieprzemakalne, po trzecie wysokie. Dobrze by miały membranę. Nie mogą być ciasne – musimy zawsze móc założyć dziecku grube skarpety. Staram się zawsze mieć dwie pary butów dla dzieci – jedne, nawet bardziej „byle jakie”, awaryjnie. Chodzi o to, że czasem śnieg nasypie się górą, czasem  przy rozbieraniu poleci do wnętrza a czasem nieprzemakalność okazuje się być niedoskonała. Nie zawsze uda się je dobrze wysuszyć do następnego wyjścia.

Dodatki wcale nie dodatkowe, czyli szalik czapka i rękawiczki.

Szalik lub komin – ważne by otulały szyję bez uciskania, fajnie jak można je założyć tak, aby osłaniały ramiona i górę pleców poniżej karku. My od kilku lat z powodzeniem używamy „golfików” z lokalnego bazarku. Czapka musi być ciepła ale nie bardzo gruba. Żeby dziecko się nie spociło i go później nie przewiało. Musi dobrze chronić uszy i nie zsuwać się w czasie energicznych zabaw. Jeśli dziecko nie protestuje najlepsza będzie wiązana lub zapinana pod brodą. Dla małych narciarzy polecam pod kaski cienkie kominiarki dostępne w sklepach sportowych. Można je również założyć pod czapkę gdy jest zimniej niż zwykle lub wieje. Rękawiczki to temat rzeka. „Łapki” dwupalczaste, pięciopalczaste cienkie, grube „narciarskie”… Na rynku jest pełna gama wzorów i kolorów. Rękawiczki powinny być ciepłe. Najlepiej z wierzchnią warstwą z materiału wodoodpornego. Do tego niech mają długi mankiet – nawet do łokcia. Założone wtedy pod kurtkę nie spadną ani nie ściągną się.

I wychodzimy…

Wszyscy ubrani? To jeszcze smarujemy buźki kremem (u nas tylko w czasie największych mrozów) i możemy wychodzić. Wspaniałe jest mieszkanie w domu. Po ubraniu jednego dziecka wypuszczam je na dwór i nie poci się w ciepłym domu zanim nie ubiorę reszty. Mieszkającym w blokach proponuję zakładać kurtki dzieciom na korytarzu.


Zależnie od aury i planu spacerowego zabieramy sanki lub nie. Możemy wziąć „jabłuszka” do zjeżdżania – nic ciężkiego a na jakiejś górce można się poślizgać. Zawsze w kieszeni mam drugą parę rękawiczek dla każdego dziecka. Mogą być cienkie (inaczej musiałabym mieć plecak), ale są. Gdy wybieramy się na wyprawę na dłużej (najczęściej na narty) mamy w plecaku ciepłe rękawiczki i jakąś przekąskę – batoniki zbożowe świetnie zdają egzamin. Dobrze jest mieć ciepłe picie w termosie. Kakao lub herbatę.
I to tyle – dobrej zabawy J




niedziela, 15 grudnia 2013

Na dwór zimą z maluchem


Małe dzieci w wieku od 1 roku do 3 lat to już troszkę inna para kaloszy. Takie dziecko zależnie od jego temperamentu i charakteru spaceru, będzie mniejszą lub większą jego część spędzać wędrując na własnych nogach.


















Przyznam szczerze, że dość długo nie używałam dla takiego dziecka śpiworka do wózka. Wydawał mi się zbędny, gdyż moje starsze dzieci nie sypiały, tylko sporo chodziły w czasie spacerów więc nie chcąc ich wkładać w kombinezonach do ciepłego śpiwora po prostu z niego rezygnowałam. Dodatkowo te nasze pierwsze rodzinne zimy były takie jakieś... marne - mało mrozu i mało śniegu. W mieście to często nie było po co sanek wyciągać. Zawsze jednak miałam kocyk i przykrycie od spacerówki. Dopiero gdy zimy zaczęły trzaskać mrozem zdecydowaliśmy się włożyć śpiwór do wózka. Najwięcej korzystała z niego najmłodsza nasza pociecha i cieszę się, że go mieliśmy - nawet w czasie większych mrozów mogliśmy wyjść na dwór a córka w czasie drzemki miała ciepło i przyjemnie (ona, w przeciwieństwie do rodzeństwa, sypiała na spacerach).



Poza tym cały problem spacerowy polega na tym, żeby dziecko nie marzło w wózku ani nie przegrzewało się biegając na nóżkach. Nadal nie ubieramy dziecka zbyt ciepło. Lepiej, żeby było mu lekko chłodno niż za gorąco. Gdy dziecko sypia na spacerach, dobry śpiworek się przyda. Ja jakoś nie miałam okazji kupić nowego i korzystaliśmy przez trochę ze śpiworka otrzymanego od mojego brata po ich synku. Nie mógł się równać z tymi, które teraz są na rynku (bratanek to już spory chłopak), ale swoją rolę spełniał dość dobrze - na tyle, że go nie wymieniliśmy na inny.
Tak więc pakujemy malucha w kombinezon, szalik, czapka i rękawiczki (szczęśliwi są ci, których dzieci rękawiczek nie zdejmują! ;)). Dodatkowym ważnym elementem ubioru będą buty. Lekkie, ciepłe, nieprzemakalne i przede wszystkim wygodne a niekoniecznie modne (lepsze dobre śniegowce niż eleganckie kozaczki - chcecie kozaczki? proszę bardzo - na wizytę 21 stycznia do babci, ale raczej nie polecam ich na spacer). Smarujemy buźkę zimowym kremem (przy mrozie) i…

Możemy ruszać na spacer.
Do wyboru mamy dwa pojazdy - wózek i sanki.


Wózek ma tę zaletę, że ma koszyk na rzeczy potrzebne i niepotrzebne ;). Możemy więc zabrać kocyk i zapasowe rękawiczki. Ciepłe picie w termosie, a jeszcze lepiej w termobidonie  lub termoopakowniu. Do tego jakiś suchy drobiazg  do pochrupania (najlepiej paluszki lub długie chrupki kukurydziane, bo łatwo je utrzymać w rękawiczce) i wszystko na co tylko przyjdzie nam jeszcze ochota – łopatkę do kopania w śniegu a nawet wiaderko do robienia babek (jeśli jest z czego).

Sanki to miły sposób na rozgrzanie rodziców. Zawsze tata lub mama może stać się rączym reniferem lub wyciągiem saneczkarsko-narciarskim. W każdym razie wyjście z nimi zmusza do ruchu rodzica – rzadziej małe dziecko. W takim wypadku miło jest mieć sanki z oparciem oraz specjalną wkładką pod pupę lub śpiworkiem.


Ja stosowałam też szelki (takie jak do wózka lub do nauki chodzenia), aby zapobiec nieprzewidzianym wysiadkom małych pasażerów w czasie jazdy. Szelki mają tę dodatkową zaletę, że można dziecko przyasekurować w czasie spaceru na własnych nóżkach i łatwiej je podnieść, gdy się przewróci. Pamiętajmy, że całe to grube ubranie zdecydowanie utrudnia ruchy dziecka, a jeszcze spora część materiałów sztywnieje na mrozie. Nawet chodzący już sprawnie maluch będzie się częściej niż zwykle przewracał. I tu wspomniane wcześniej rękawiczki na zmianę będą jak znalazł ;)
Miłego spacerowania!







piątek, 13 grudnia 2013

Zimowe spacery


Mini poradnik 


Codzienne wyprawy mam, to najczęściej wycieczka do sklepu, przechadzka pomiędzy blokami lub, gdy mają szczęście, spacer po parku. Nawet te, które za oknem mają las, góry lub morze, w natłoku codziennych spraw nie zawsze mają czas na dłuższą wędrówkę. My jednak gorąco polecamy korzystanie z każdej okazji  by wyjść z dzieckiem z domu na świeże powietrze. Nawet z tym najmłodszym i nawet zimą!
W zasadzie tylko duży mróz, przekraczający – 10 stopni powinien zatrzymać w domu niemowlaka. No dobrze, jeszcze silne zawieje i zamiecie nie są aurą stworzoną do spacerów i zabaw.

Dla zachęty postanowiłyśmy stworzyć mini poradnik o tym jak przygotować dziecko na zimowy spacer. Ponieważ same mamy Pociechy w różnym wieku podzielimy nasze rady według metryczki. Uprzedzamy jednocześnie, że NASZE PORADY SĄ NASZE, czyli oparte na naszych doświadczeniach i zakorzenione w naszej wizji wychowywania dzieci, co oznacza, że nie zawsze będą pokrywać się z tym co piszą w książkach. Zacznijmy od początku. 

Zimowy spacer z noworodkiem i niemowlakiem.


Czy z noworodkiem można zimą wychodzić na dwór?

Oczywiście, że można, aczkolwiek w przypadku kilkutygodniowego maleństwa trzeba zachować ostrożność.

Przede wszystkim dziecko musi być zdrowe a pogoda przyjemna. Znaczy to mniej więcej tyle, że mróz musi być delikatnym max -5 (lub nie ma go w ogóle), na niebie przydałoby się słoneczko i zero opadów a wiatr minimalny. Prawda jest jednak taka, że o idealną pogodę trudno, dlatego też nie czekamy na nią. Spacer wykluczamy jedynie przy ekstremalnych zjawiskach atmosferycznych.

Pierwszy spacer z noworodkiem a w zasadzie pierwszy kontakt malca z „dworem” ma miejsce, gdy wychodzi ze szpitala. Zamykanie go później w domu na kilka tygodni i powolne oswajanie "z powietrzem" nie jest do końca logiczne. Nie oznacz to jednak, że radzimy by kilku – kilkunastodniowego noworodka wystawić na pół dnia na mróz, śnieg i wiatr.



(Niestety nie mam zdjęć z tego okresu - to zrobione jest w lutym 2013 i Młody nie miał nawet 2 miesięcy. Warstwa śniegu, prawie taka jak w koszu, chwilę wcześniej zalegała na osłonie wózka ;) a pieluszkę musiałam regularnie strzepywać :D )

Gdy tylko pogoda jest przyjemna (a u nas zimy nie zawsze są mroźne i śnieżne) dziecko należy zacząć „wietrzyć” J  i niekoniecznie tylko w oknie. Werandowanie na balkonie a nawet krótki spacer nie powinny wyrządzić żadnej szkody o ile zastosujemy się do kilku wskazówek.

Po pierwsze – nie przegrzewamy mieszkania! To podstawowy błąd popełniany przez rodziców, który wpływa na obniżenie odporności dziecka oraz stawia przed organizmem malca trudne zadanie, jakim jest dostosowanie się do drastycznej różnicy temperatur pomiędzy domem a dworem. 21 stopni Celsjusza to optymalna temperatura w domu w ciągu dnia.

Po drugie – nie przegrzewamy dzieci! Noworodek nie musi całego dnia spędzać w czapce, ubrany w body, koszulkę, ciepły pajacyk i przykryty szczelnie wełnianym kocem. Efekt przegrzewania taki jak wyżej. A skąd wiadomo, że Szkrab nie marznie? Wystarczy dotknąć karku i ramion dziecka. Gdy są ciepłe jest ok.

Po trzecie – należy pamiętać by strój dostosować do faktycznych warunków panujących na dworze. Sugerowanie się tylko datą w kalendarzu nie jest wskazane. Dziecko leżące w wózku powinno mieć jedynie jedną warstwę ubrań więcej niż dorosły. I jest nią np. kocyk. My polecamy zestaw: body z długim rękawem, welurowy pajacyk i niezbyt gruby kombinezon plus niezbyt gruba czapeczka. Tak ubranego maluszka wkładamy do głębokiego wózka, okrywamy kocykiem lub śpiworkiem. Gdy korzystamy z tego ostatniego rozwiązania kombinezon dziecka powinien być naprawdę lekki.



Zimą ważne jest by być przygotowanym na nagłą zmianę pogody. W wózku przyda się folia przeciwdeszczowa, gdyby miało nagle lunąć lub/i zwykła tetrowa pieluszka by w razie silnego opadu śniegu nie napadało dziecku na buzię (nie mam na myśli kilku płatków śniegu!).

Z noworodkiem nie wychodzimy na długo. Szczególnie w czasie mrozu. Możemy jednak wyjść kilka razy i wydłużać czas spacerów stosowanie do warunków pogodowych. Najlepiej spacerować w godzinach południowych, gdyż teoretycznie  wtedy jest najcieplej.

Przed wyjściem trzeba malca nakarmić, przewinąć a buzię posmarować odpowiednim do wieku i aury kremem ochronnym.

Jeżeli idziemy na niezbyt długi spacer po okolicy nie ma sensu zabieranie pieluch, chusteczek, ubranek i jedzenia. I tak nikt na dworze zimą dziecka nie będzie przewijał ani karmił a w razie konieczności wróci do domu, a że na syrenie to już drobiazg ;)


Im dziecko starsze tym dłużej może przebywać na dworze i tym niższe temperatury zniesie, choć teoretycznie – 10 to nieprzekraczalna granica do pierwszych urodzin.

Na początku 2013 roku miałam okazję powtórnie przetrenować zimowe spacery z niemowlakiem. Zaliczyliśmy zawieje i mrozy, bo Młody za nic w świecie nie chciał sypiać w domu. Tak zostało Mu do dziś i nawet teraz spędza śpiąc w plenerze około 2 godzin dziennie. Tylko orkan nas powstrzymał.

Początkowo z niemowlęciem obowiązują te same zasady, co z noworodkiem. Jednak, gdy dziecko zaczyna siadać a gondolę zamienia na wózek spacerowy, warto by miało dobry kombinezon - nie gruby i ciężki, lecz lekki, wygodny i ciepły. Przyda się też jego pewna wiatro- i wodoszczelność.

Z Młodym po raz pierwszy korzystam ze śpiwora do wózka. Przyznam, że jestem bardzo zadowolona. Głównie dlatego, że mogę go lżej ubrać przez co jest Mu wygodniej, szczególnie gdy śpi. Czy w przyszłym roku będzie jeszcze z niego korzystał? Nie wiem. Śmiem wątpić.

Gdy niemowlę (mniej więcej 6 miesięczne) wychodzi na zimowy spacer czas pomyśleć o rękawiczkach i zabawce, która umili mu "wyprawę". Byle nie miała metalowych elementów ;)

Także butelka termiczna lub termo-opakowanie na ciepłe picie, może się przydać, szczególnie gdy planujemy dłuższą wycieczkę. Przyznam jednak szczerze, że sama zimą na dworze dzieci ani nie karmiłam ani nie poiłam. Sama też nie przepadam za jedzeniem na mrozie (chyba, że kiełbasek na ognisku popijanych stosownym i rozgrzewającym napojem ;) ).






czwartek, 12 grudnia 2013

Wizyty z niemowlęciem - niezbędnik

Już niebawem rozpocznie się okres bożonarodzeniowych rodzinnych spotkań. Gdy w domu są dzieci, świąteczne wizyty mogą być dość problematyczne.



Nie wiemy jak to jest, że im mniejsze dziecko tym więcej rzeczy potrzebuje, nawet u babci na obiedzie. Mamy jednak już na tyle duże doświadczenie, że wiemy, co ułatwi pobyt z malutkim dzieckiem u rodziny lub znajomych. Niestety nie jest tego mało. Hołdujemy jednak zasadzie, że lepiej nosić, niż się prosić ;) (A najlepiej wozić autem, wtedy możemy przygotować się naprawdę na każdą ewentualność.) Co więcej, im mniej w przyziemne sprawy naszego dziecka zaangażujemy gospodarzy tym chętniej ponowią zaproszenie ;)

Zaczniemy od tego, co powinna mieścić torba mamy z akcesoriami dla niemowlaka:

  • pieluchy - „pampersy” lub tetra. Co kto preferuje.  Jednak my na wyjście proponujemy pieluszki jednorazowe, może mniej Eko, ale z całą pewnością bardziej chłonne, dzięki czemu mamy szanse więcej czasu spędzić prowadząc ciekawe rozmowy z dorosłymi, niż przewijając naszego Słodziaka. Bez względu na to, które rozwiązanie wybierzemy, pieluszek musimy wziąć z tzw. „górką”;
  • chusteczki nawilżane dla niemowląt - nawet, gdy w domu używamy wody i mydła. W obcym "środowisku" wygodniej i prościej będzie skorzystać z ekspresowego rozwiązanie, jakie dają chusteczki pielęgnacyjne. Jeżeli chcemy być eleganckie możemy zapakować je do stosownego etui;
  • krem/maść - której używamy na dziecięcą pupę przy zmianie pieluszki. Nawet, jeżeli malec na ogół nie ma problemów skórnych zawsze może się przytrafić, niespodziewane podrażnienie. Warto wtedy mieć pod ręką coś, co przyniesie ulgę;
  • przewijak turystyczny/mata do przewijaniaoczywiście można go zastąpić pieluchą tetrową lub flanelową, czy kocykiem, jednak zawsze jest ryzyko, że maluch spłata nam figla akurat przy wymianie pieluszki a flanela nie jest przecież nieprzemakalna! I co? Biała kanapa cioci Heli będzie miała wzorek? Naszym zdaniem, nie warto ryzykować rodzinnych dąsów. A tak zupełnie serio, turystyczne maty do przewijania są bardzo pomocnym i praktycznym rozwiązaniem;
  • ubranka na zmianęco najmniej jeden komplet. Żeby nie wiem co, nawet najlepsza pielucha czasem zawiedzie. Trzeba być przygotowanym. Dodatkowe body i rajstopy lub śpiochy to minimum. A tak naprawdę lepiej mieć ich więcej. Jeżeli zaś chcemy być super przygotowani i zorganizowani to na zabrudzone, mokre ubranka lub wielorazowe pieluszki możemy wyposażyć się w nieprzemakalne worki.
  • kocykdziecko można na nim położyć by się bawiło lub użyć go, jako okrycia;
  • zabawkinawet niemowlęta mają ulubione przedmioty: przytulanki, pozytywki, grzechotki, pałąki. I nawet one lubią się bawić. Nie warto o tym zapominać bo brak ulubionej zabaweczki może oznaczać płacz i gwałtowne oraz błyskawiczne zakończenie miło zapowiadającego się spotkania.


To jest minimum. Gdy zaś mamy auto możemy pokusić się o zabranie kilku dodatkowych „wielkogabarytowych” przedmiotów, które ułatwią nam „życie” w cudzym domu:

  • łóżeczko turystycznesprawdzi się szczególnie w przypadku niemowląt, które opanowały już samodzielne poruszanie. Łóżeczko służy wtedy, jako rodzaj kojca. Rodzice nie muszą trzymać malca cały czas na rękach lub chodzić za nim krok w krok. Nim jednak zabierzemy łóżeczko warto zastanowić się, czy tam gdzie jedziemy znajdzie się sensowne miejsce na jego rozstawienie;

  • przenośne turystyczne krzesełko/podkładka podwyższającadla dziecka, które już siedzi. Będzie nieocenioną pomocą np. przy wigilijnym stole, szczególnie, gdy dziecko samo je. Na rynku jest wiele różnych rozwiązań, każdy znajdzie coś dla siebie.

Przyszło mi właśnie do głowy, że w czasie wizyt z niemowlęciem u znajomych czy rodziny bardzo przydatna może okazać się chusta lub nosidło z chustą mające wiele wspólnego. Dziecko będzie cały czas blisko, bezpieczne, spokojne a rodzic nadal będzie miał znaczną swobodę. Niestety sama akurat takiego rozwiązania nie miałam a zwykłe nosidło nie bardzo się sprawdza w takich sytuacjach.

Życzymy udanych spotkań bożonarodzeniowych, które już za kilka dni :)



środa, 11 grudnia 2013

Nosidełko z modną nazwą

Jakiś czas temu modne stały się wszelkie rzeczy „eko”, teraz mamy nowe chwytliwe słowo: „ergonomiczne”. Cóż ono oznacza? Otóż nic innego, jak „dostosowane do możliwości psychofizycznych człowieka”. Takim właśnie dodatkiem opatrzone jest najnowsze nosidełko firmy Babybjorn - Model One.
Przez kilka lat z powodzeniem i zadowoleniem (każdorazowo za zgodą lekarza i bez szkody na zdrowiu dzieci) nosiłam maluchy w nosidełku active. Tym razem z chęcią przymierzyłam się do kolejnego modelu. Przymiarka z ciekawości i czysto „doświadczalna”, gdyż w chwili obecnej nie przewiduje zakupu małego nosidełka – raczej skupiam się na dobrych butach dla dzieci ;).
Do rzeczy: nosidełko One posiada przede wszystkim ważny dla mnie pas biodrowy, ma miękkie grube szelki wygodne dla noszącego i oczywiście wygodną "kieszeń" na dziecko. Malucha można w nim umieścić w trzech pozycjach do noszącego: z przodu-przodem, z przodu-tyłem i z tyłu-przodem. Dzięki poprawionemu systemowi nośnemu zwiększyła się również tolerancja wagowa dziecka, a sposób noszenia „z tyłu” pozwala wziąć do nosidełka całkiem spore dzieci. Obie moje córki wyrosły już z wieku niemowlęcego wiec opcja noszenia na plecach wydaje się być idealna dla nas. Pomyślałam sobie, że takie małe i lekkie nosidełko zawsze można wziąć do torby czy plecaka i założyć na chwilę, tak, aby dać odpocząć zmęczonym nóżkom. 
Ze względu na wiek moich dzieci większość poniższych uwag dotyczy starszych i dobrze chodzących już dzieci.


Zacznijmy od pierwszego kontaktu z nosidełkiem – zakładanie. Sposób zakładania przez głowę – jakże inny od wygodnych szelek nosidełka active był już pierwszym powodem do zmarszczenia brwi… Jak się za to zabrać i od której strony ugryźć? Przy wydatnej pomocy obeznanej już Anety udało się. Następny mars na czole… zapięcie pasa biodrowego (na plecach!) i trudne do ściągnięcia paski regulujące szelki.
Potem wzięłam na ręce dziecko i pojawił się kolejny problem… półtoraroczne dziecko, nawet moje (waga papierowa) jednak paręnaście kilogramów waży, a tu mamy je jednocześnie podtrzymać i zapiąć. Niestety - zapięcia są trudne w obsłudze. Ciężko poradzić sobie jedną ręką… może z czasem nabiera się większej wprawy?  Najlepiej jednak mieć kogoś drugiego do pomocy. Wiem z doświadczenia, że nie zawsze jest to możliwe.
Idziemy. Nosidełko wygodne, po dociągnięciu pasów nie czuje się ciężaru na ramionach. Córka, przez chwilę zafascynowana widokami, już po paru minutach zaczyna narzekać. Fakt - jest za duża. Mnie też przeszkadzają jej nogi oraz powiewające włoski. Dla niej najlepsza jest pozycja na plecach próbuję więc ją przenieść… Oj.


Pierwsza uwaga – do zaprawy polecam piosenkę z pierwszej części „Madagaskaru”. Trzeba być dość wygimnastykowanym, żeby sobie z tym poradzić, szczególnie przez kilka pierwszych razy.
Po kolei: Dziecko trzeba odpiąć i obrócić twarzą do siebie na brzuchu. Następnie należy przesunąć paski i obrócić nosidło na sobie tak aby maluch wylądował na plecach. Jedyny plus tej sytuacji jest taki że wreszcie pas biodrowy zapina się z przodu a nie z tyłu i jakoś łatwiej podociągać wszystkie paski regulujące. Tak naprawdę do "zamontowania" i "wymontowania" dziecka najlepiej byłoby mieć kogoś do pomocy tak, aby zapinać dziecko po założeniu nosidełka a odpinać przed zdjęciem.


Jeśli chodzi o komfort noszenia, nie mogę narzekać - pozycja jest naprawdę wygodna. Szelki szerokie i miękkie, w ogóle nie uciskają ramion. Całość ciężaru dziecka rozkłada się na pasie biodrowym. Jeśli chodzi o wygodę dziecka to tu jest nieźle, gdy chodzi o siedzisko. Niestety mówiąc o pozycji w stosunku do świata jest gorzej, maluch nie widzi zbyt wiele. Jest dość nisko i może mieć tylko widoki na wzór ubrania mamy/taty lub może podziwiać krajobrazy po bokach drogi.

Wygoda? No cóż – starsza córeczka powiedziała, że nie jest jej wygodnie i dość szybko chciała zejść. Młodsza pewnie mogłaby się nawet zdrzemnąć – ale tylko w trakcie monotonnego marszu. Przy atrakcjach typu – inni ludzie, dzieci, przystanki, rozmowy – nie było szans. Szybko się znudziła i zaczęła marudzić i wiercić się. 
Myślę, że takie nosidełko zda egzamin w czasie krótkich spacerów lub wycieczek jako wygodny sposób na odsapnięcie dla malucha, bez zatrzymywania całej wycieczki i bez obciążania rodziców noszeniem dziecka na rękach.







To do czego nie mam zastrzeżeń to wygoda noszenia. Naprawdę – nie czuje się ciężaru, nie ma kłopotu z wpijającymi się w ramiona szelkami, nic nie uwiera.








No i jeszcze parę słów o tej ergonomii w nosidełku.

Jeśli chodzi o dziecko – z pewnością ergonomiczny jest szeroki dół „kieszeni”, dodatkowo poszerzany zapięciami na suwaki. Dziecko trzyma w nim nóżki szeroko i wysoko. Tak jak to mają w zwyczaju noworodki i malutkie niemowlęta. Taka sama jest pozycja starszych dzieci noszonych w pozycji „na plecach”. Również mają rozstawione szeroko nogi i przyklejone są do noszącego jak żaba – nie wiem, czy jest to pozycja ergonomiczna – nie jestem ortopedą, moim córkom dość szybko przestała się podobać.
Ergonomia nosidełka One dotyczy również dorosłych – za pomocą pasa biodrowego i piersiowego układ szelek do noszenia jest dostosowany do kształtu ciała rodzica. Oczywiście – trzeba nauczyć się jak dociągnąć pasy żeby były wygodne i odpowiednio ułożone, ale to dotyczy wszystkich wynalazków do noszenia dzieci.
Podsumowując. Nosidełko One – bardzo ciekawy i obiecujący model. Być może kolejny wyeliminuje wyżej wspomniane niedogodności w użytkowaniu… ale to już raczej mnie nie dotyczy ;)


Uważam, że to świetne nosidełko do kupienia już dla niemowlęcia. Wtedy z pewnością jest lepiej przyzwyczajone do noszenia w nim i pewnie wygodniej mu tak z przodu, jak i z tyłu rodzica. Raczej nie polecałabym go rodzicom starszaków – dzieci powyżej 1,5 roku i większym. Takie dzieci zbyt szybko z niego wyrosną. No, chyba że planuje się kolejne dziecko - wtedy jest to inwestycja wieloletnia ;)

czwartek, 5 grudnia 2013

Wędrujemy i nosimy...


Tym razem noszenie ma być ergonomiczne...


Dwoje starszych dzieci dorastało bez nosidła. Nie odczuwałam potrzeby jego posiadania. Radziliśmy sobie bez większych problemów bez. Gdy Młoda miała niespełna dwa lata kupiliśmy nosidło turystyczne, polskiej firmy, które choć wyglądało ładnie niestety wykonane było marnie. W trakcie pierwszego wyjazdu w Tatry wypruły się pasy! Masakra!!!


Gdy Młody był w drodze rozważałam "chustowanie". Na gdybaniu się skończyło. Brak mi zaufania do własnych zdolności motania kilometrów materiału oraz niedowierzam tkaninom. Fakt jest jednak taki, że w ogóle nie dowierzam, więc nie jest to miernikiem czegokolwiek J

Ad rem

Zrezygnowałam z pomysłu noszenia dziecka w chuście i gdybałam dla odmiany nad nosidłem. Skończyło się na tym, że dostałam BabyBjorn Active od Asi. Choć nosidełko było w domu, nie korzystałam z niego w ogóle przez pierwsze 5 miesięcy. Później przydawało się sporadycznie na zakupach lub gdy wieszałam pranie a Młody nie miał ochoty grzecznie się sam bawić. Nie powiem jednak żebym była zachwycona. Tzn. nosidełko ułatwiało życie, ale mój kręgosłup się buntował. Ale to też nie musi być wina systemu nośnego. Raczej moich „kości” ;) Podobno kręgosłup wyprzedza mnie o dobre 20 – 30 lat.
To był jednak główny powód, dla którego ergonomiczne nosidło BabyBjorn One przyjęłam do testów z chęcią. Już pas biodrowy w nim zastosowany był obietnicą, że będzie lżej.

Tak wyposażeni wyruszyliśmy w Pieniny.
I nie było źle! :)

Młody miał w nim z całą pewnością wygodnie. Zmieniono konstrukcję. Siedzisko w nosidle jest szersze. Do tego dorzucono dwa ekspresiki pozwalające szybko, łatwo i wygodnie regulować rozstaw nóżek dziecka. W zależności od wieku malca, i sposobu, w jaki będzie noszony możliwa jest żaba lub ułożenie swobodne.
Również stosownie do wieku i wielkości dziecka reguluje się wysokość siedziska. Też za pomocą zamka błyskawicznego. Moim zdaniem rozwiązanie dużo lepsze, niż to standardowo wykorzystywane w nosidełkach BabyBjorn.

Siedzisko i część odpowiedzialną za rozstaw nóżek uszyto i wyprofilowano tak by nie uwierały, nie uciskały ani w jakikolwiek inny sposób nie dokuczały dziecku. W naszym przypadku wszystko było jak należy.

Moje zaufanie zdecydowanie wzbudziła sama konstrukcja oparcia, które sprawia wrażenie większego i stabilniejszego niż w zwykłych modelach. Również system zapięć i regulacji sprawia, że łatwiej ułożyć malca w pożądanej pozycji zapewniając mu komfort i bezpieczeństwo.



Novum stanowi system nośny. I choć nie jest idealny to dla mnie dużo lepszy niż w wersji podstawowej czy nawet w nosidle Active. (Chyba już o tym wspominałam...)

Tu przy odrobinie praktyki, można na ogół tak ustawić wszystko by ciężar dziecka odczuwać minimalnie.
Chodziliśmy dużo i ani syn ani ja nie narzekaliśmy. Młody był zadowolony widząc wszystko a jednocześnie mając mnie bardzo blisko. Nie płakał, nie wiercił się, nie krzyczał na widok nosidła.
Nie prawdą jest, że w takim nosidle dziecko zwisa bezwładnie wisząc na kroczu ale i tak mi nikt nie uwierzy J



(Jak widać w BabyBjorn można nawet smacznie spać :) )

I to w zasadzie tyle plusów.

Dodam jeszcze, że nosidełka używałam wyłącznie w pozycji dziecko z przodu przodem do świata (tak tak wiem, nie wolno! ;) ). Więc nie mogę wypowiedzieć się o jego funkcjonalności przy noszeni dziecka przodem, i na plecach.


Paradoksalnie minusy, które dostrzegłam dotyczą głównie systemu nośnego, który przed chwilą chwaliłam.

Po pierwsze – zakładanie nosidła przez głowę jest nieporozumieniem. Może ma to jakieś uzasadnienie konstrukcyjne jednak dla mnie makabra.

Po drugie ­– zapinanie pasa biodrowego z tyłu nie jest wygodne. A najgorsze jest jego dociągnięcie z ciężkim dzieckiem w nosidle. By zrobić to dobrze potrzebowałam pomocy.



Po trzecie – od wewnątrz pas obszyto miłym ale śliskim materiałem, przez co potrafił się suwać po biodrach.

Po czwarte – w trakcie marszu pasy biodrowe się luzowały, a że nie było łatwo je dociągnąć to mnie to lekko drażniło. Pewnie w mieście nie przeszkadza jednak w czasie wycieczek i owszem.

Po piąte – nosidło posiada namiastkę pasa piersiowego, który w opcji, z której korzystałam jest na plecach na wysokości łopatek. Nie jestem ograniczona ruchowo ale regulacja poza zasięgiem moich rąk. Tzn. sięgnąć sięgnę ale zaciągnąć już nie dam rady.



Po szóste – nieintuicyjne umieszczenie regulacji pozwalającej mniej lub bardziej obciążyć ramiona.

Po siódme – nowy system zapinania, choć wzbudza moje zaufanie i wpływa na możliwość lepszego dopasowania całości do siebie i dziecka to jednak nie jest super poręczny w zapinaniu.

Po ósme – wszyte w nosidło pasy materiału z instrukcją (bardzo potrzebna na początku) powiewają jak ta flaga, bo nie wszytko ich zupełnie tak jak w innych nosidłach. Drażniło mnie to strasznie.

Po dziewiąte – zabrakło mi kilku gadżetów jak np. kieszonki w pasie biodrowym lub uchwytu, do którego można przyczepić dziecku zabawkę.

Nie opisałam tu szczegółowo wszystkich możliwości nosidła i rozwiązań w nim zastosowanych. Nie ze wszystkich korzystałam, więc mogłabym jedynie powtarzać sklepowy opis. Jednak to, co sprawdziłam uważam za całkiem niezłą podstawę do stworzenia idealnego nosidła tego typu.

Asia oceniała już z innej perspektywy i wiem, że aż  tak pozytywnie go nie odebrała ;)




wtorek, 3 grudnia 2013

Nosimy…

Oj tak. To jedno z zadań i przywilejów rodziców – nosimy, podnosimy, przynosimy, wnosimy i wynosimy (znosimy też ;)). Największy kłopot rodzica polega na tym, że ma tylko dwie ręce, a te są zazwyczaj bardzo potrzebne do dodatkowych zadań – np. do wzięcia starszego dziecka za rączkę, do pchania wózka, do niesienia zakupów, do prowadzenia psa, do przytrzymywania się poręczy i innych takich wcale nie drobnych spraw.

Wobec tych oczywistych prawd jako świeżo upieczona mama zakupiłam nosidełko. Było ono nam bardzo przydatne i pierwszy synek dzielnie w nim podróżował na spacerach czy podczas zakupów w sklepie. Na krótszych i dłuższych wycieczkach synek, nawet jako starszy już piechur, odpoczywał w nim, gdy się zmęczył. Nosidełko było stałym elementem wyposażenia wózka oraz zawsze jeździło z nami samochodem. Choć synek nie należał do bardzo dużych i ciężkich, po pewnym czasie to noszenie zaczęły bardzo odczuwać moje plecy. Zrobiłam więc wywiad na ówczesnym rynku nosidełkowym i po narodzinach drugiego synka zainwestowaliśmy w nosidełko znanej firmy ze wzmocnieniem dla kręgosłupa.


Nosidełko Babybjorn Active

Dlaczego właśnie ono? Przede wszystkim posiadało podpierające wzmocnienie w części lędźwiowej kręgosłupa – a ta właśnie tak ucierpiała u mnie przy noszeniu Starszaka. Poza tym – duży zakres dopuszczalnej wagi dla noszonego dziecka i przyjemny w dotyku materiał.
Pierwsza przymiarka nie wypadła najlepiej. Inne niż dotąd zapięcia i sposób zakładania powodowały, że trudno było się zorientować co, gdzie i do czego należy dopasować. Ostatecznie udało nam się pokonać przyzwyczajenie i przekonaliśmy się, że wcale nie jest to takie trudne.
Po zapięciu nosidełka na sobie i dopasowaniu pasów (łatwa regulacja, nie wymagająca drugiej osoby) łatwo było wziąć malucha i zapiąć go blisko siebie. Zapięcia są bardzo łatwe w obsłudze. Wszystkie można zapiąć jedną ręką, choć na te najwyższe należy zwrócić szczególną uwagę, bo potrafią „złapać” tylko troszkę i po pewnym czasie, przy jakimś mocniejszym naprężeniu, „puścić”. Nie powoduje to całkowitego odpięcia dziecka, i nie jest niebezpieczne, ale jednak się zdarza.
Żadne z naszych dzieci, niezależnie od wieku, nie lubiło noszenia przodem do rodzica. Takie głodne świata dzieci mamy, że marudziły dopóki nie były zapięte przodem do „kierunku jazdy”. Wtedy wielkimi  i okrągłymi  oczami z zachwytem podziwiały otoczenie. Dzieciom było wygodnie. Spokojnie mieściły się do nosidełka. Nawet jesienią czy zimą, w grubszych ubraniach. Bez protestów spędzały w nim czas podczas wycieczek. Zdarzało się, że w nim zasypiały i spokojnie spały w czasie marszu.   


Nie ma problemu z zakładaniem. Nosidełka Active nie zakłada się przez głowę. Można spokojnie założyć najpierw same szelki jak plecak a następnie dopiąć nosidełko. Ba! Można założyć szelki i wsiąść z nimi do samochodu lub pójść na spacer, a następnie w razie potrzeby przypiąć nosidełko, zapiąć malucha. Niejednokrotnie zakładałam tak szelki, gdy odwoziłam starszego synka do przedszkola i potrzebowałam wyskoczyć tylko na moment z samochodu z młodszym. Noszący nie odczuwa ciężaru na ramionach czy w plecach – wzmocnienie dobrze rozkłada obciążenie na wszystkie pasy. Dla mnie nosidełko było bardzo wygodne. Mąż również był zadowolony, choć narzekał często na konieczność luzowania pasów przed zakładaniem (gdy brał nosidełko po mnie ;)).
Czyszczenie. Nosidełko można prać w pralce. Bez problemu ślicznie się wypiera. Kolory z biegiem lat troszkę blakną a naprasowane literki z przodu nosidełka odklejają się, nie stanowi to jednak jakiejś wielkiej wady.
Na koniec coś, co mnie drażniło przez cały okres użytkowania. Przechowywanie. Nosidełko jest bardzo trudno złożyć, zwinąć czy schować. Nie jest wielkie, ale kształt oraz usztywnienie powodują, że trudno je po prostu zdjąć z siebie, złożyć i schować pod wózek albo do samochodu. Od razu się rozwija, jakiś pasek się ciągnie po ziemi albo zostaje przycięty drzwiami lub klapą bagażnika. Przydałby się jakiś worek, pasek do spinania… cokolwiek co poprawiło by ten drobny, ale mnie osobiście drażniący mankament.

Ogólna moja opinia o tym produkcie jest bardzo dobra. Nosiłam w tym nosidełku trójkę dzieci. Jedne mniej – inne więcej zależnie od potrzeby. Zdarzyło mi się nieść nawet dziecko całkiem duże – zmęczonego trzylatka - jedynym moim problemem była wtedy długość jego nóg i brudzące mi spodnie jego buty. Ostatnio miałam możliwość wypróbowania innego nosidełka Babybjorn i szczerze mówiąc chyba bym się nie zdecydowała na wymianę naszego na tamto. Być może jest to kwestia przyzwyczajenia…

Zdecydowanie polecam nosidełko Babybjorn Active . W czasie ciepłych pór roku – na spacery, na wycieczki w trudno dostępne dla wózka tereny. W czasie jesienno-zimowym na krótkie wyjścia, gdy noszenie dziecka na ręku jest utrudnione przez ilość ubrań oraz śliskie kombinezony. Nosidełko przydaje się również w domu. Jest świetnym rozwiązaniem, gdy dziecko potrzebuje bliskości i przytulenia, a my potrzebujemy co najmniej jednej ręki do zrobienia czegoś w mieszkaniu. 

sobota, 30 listopada 2013

Zawieje i zamiecie...


Nie ma złej pogody na spacer, nawet z miesięcznym dzieckiem...


Młody na świat przyszedł 28 grudnia. "Pierwsze" spacery bywały więc dość ekstremalne. Jak jednak widać nie ma takiej pogody, która miałaby nas w domu zatrzymać. 


Na szczęście byliśmy całkiem dobrze przygotowani. Przez kilka tygodni miałam przyjemność wraz z Młodym testować śpiworek Wallaboo Nore. Dziś więc słówko o nim.

Przede wszystkim jest bardzo ładny :)

Zanim śpiworek dotarł do mnie byłam przekonana, że będzie sztywny i nieprzyjemny w dotyku. Co, już na starcie, zdyskwalifikowałoby go w moich oczach.

Jednak Wallaboo chyba wie co robi ;) Śpiworek jest wbrew pozorom miły i miękki. Poddaje się na tyle, że spokojnie dopasujemy go do każdej gondoli i każdego fotelika samochodowego.

Z całą pewnością jest bardzo ciepły (jak to "kożuszek). Choć do wózka na zimowy spacer ubierałam Młodego w niezbyt gruby kombinezon (w końcu Kruszek był straszny jeszcze) i dopiero wkładałam do śpiworka, to już w foteliku na ogół lądował wyłącznie w jakimś polarowym, welurowym pajacu.




(Niestety nie mam więcej zdjęć :( )

Muszę przyznać, że najbardziej lubiłam korzystać z niego właśnie w foteliku samochodowym.

Młody miał w nim nie tylko ciepło ale i wygodnie.

Śpiworek świetnie wypełniał fotelik, otulając dziecko i dodatkowo amortyzując wszelkie wstrząsy. Nie ograniczał ruchów. Kto wpinał w pasy malucha zapakowanego w zimowy kombinezon ten wie o czym mówię. Korzystając ze śpiworka dziecko można dość lekko ubrać a i tak nie zmarznie. Możliwość odpięcia zewnętrznej części sprawia, że w nagrzanym aucie maluch się nie zapoci. Wystarczy rozsunąć zamek.
Nie ma także problemu z pasami bezpieczeństwa, gdyż śpiworek posiada specjalne otwory. Przetestowaliśmy nawet opcję zapinania pasów, gdy Młody spał w śpiworku i trzeba go było wraz z nim przełożyć z wózka do fotelika. Dało się bez pobudki!

Niestety jest jedna rzecz, która kompletnie nie wyszła w tym śpiworku. Są to napy. Ich zapinanie i odpinanie to prawdziwa mordęga :( Nie da się tego zrobić jedną ręką a jak każdy rodzic wie najczęściej tylko jedna ręka jest dostępna a i to niekoniecznie ;)

I jeszcze jeden minus. Śpiworek jest mały. Roczne dziecko zabezpieczy już raczej umownie. Może sprawdzi się w foteliku. Chociaż jest to tylko moje przypuszczenie, gdyż śpiworek testowałam jedynie przez czas jakiś.

Jednak, pomimo tych dwóch mankamentów, z czystym sumieniem mogę polecić śpiworek dla dziecka, które urodzi się u progu zimy.

Szczególnie polecam rodzicom, którzy dużo podróżują, jeżdżą autem i korzystają z fotelika samochodowego także do przewożenia dziecka na stelażu wózka.

Ułatwi im życie. Zapewni wygodę i ciepło maluchowi. Rodzice nie będą musieli targać dodatkowych kocyków i wszyscy będą szczęśliwi :)

I mam jeszcze jedno zdjęcie poglądowe ;)








czwartek, 28 listopada 2013

Nie straszny nam ni mróz, ni wiatr...


Altabebe Śpiworek zimowy do wózka 


Dwoje dzieci wychowałam bez śpiworka i jakoś przeżyły, choć urodziły się w październiku. Gdy na koniec zeszłego roku przyszedł na świat Najmłodszy, dałam się namówić na zakup śpiworka Altabebe. Bo zima, bo na wsi, bo wszędzie daleko i po Młodą do szkoły trzeba będzie chodzić bez względu na aurę.

Śpiworek Altabebe Mountain na pierwszy rzut oka (szczególnie na monitorze) prezentuje się tak sobie. Zdjęcia reklamowe ma raczej marne. Ot „ortalion” plus polar. Altabebe Mountain to prostota. Bez jakichkolwiek bajerów. 



To jednak nie estetyka jest tu najważniejsza. Dużo istotniejsza jest jego funkcjonalność, a do tej zastrzeżeń większych po roku użytkowania nie mam.

Zewnętrzny materiał (u nas w kolorze brąz) może nie zachwyca urodą, ale wykazuje właściwości wodo i wiatro-szczelne. O ile na ulewie go nie testowałam, to śnieg i delikatny deszczyk przerobiliśmy. Wnętrze suche. Dziecko suche. Tylko z zewnątrz widać, że padało.



Wersja Mountain posiada inne niż wersja Standard wykończenie od środka. Kompletnie nie widać tego na zdjęciach, a szkoda. Wersja podstawowa to taki „zwykły” polar, ciepły i całkiem przyjemny w dotyku. Jednak w Mountain materiał jest delikatniejszy i przypomina gęsty welur, taki przyjemny i „gładki” w dotyku,  w jasnym kolorze ożywiającym brązowy wierzch.




Śpiwór jest duży mniej więcej 90 x 45 cm. Dzięki temu będzie służył długo, bo nawet 3 latek powinien się w niego zmieścić (o ile będzie jeszcze podróżował wózkiem).

Wymiary te początkowo mają swoje minusy, jeżeli kupimy śpiworek dla noworodka. W gondoli ledwo się mieści (a przynajmniej w gondoli wózka Mutsy). Jest za długi. Trzeba go więc "poupychać", dobrze, że nic więcej nie jest potrzebne, bo i nic więcej by się nie zmieściło. Skutek tego upychania jest taki, że maluch jest opatulony i ma jak w kokonie. Szczególnie, jak ktoś odkryje troczek do ściągania „kaptura”. Ja odkryłam go przez zupełny przypadek dopiero niedawno (tak wiem wiem, porażka).
Dla wszystkich tak samo bystrych jak ja:




  • Sznurek przy pomocy, którego można ściągnąć śpiwór dookoła głowy, znajduje się wewnątrz kieszonki z troczkami z tyłu śpiworka.





W sumie bardzo dobre rozwiązanie, bo po ściągnięciu sznureczka, gdy zrobi się go dużo, nie dynda dziecku nad głową tylko jest ładnie schowany w kieszonce. Szkoda, że w zeszłym roku nie zdawałam sobie z niego sprawy.

Czy śpiworek gwarantuje ciepło? Tak! Zdecydowanie tak! Nie uwierzę, jeżeli jakieś dziecko w nim zmarzło (chyba, że było w ogóle źle ubrane).
Młody odkąd tylko było to możliwe, dużo czasu spędzał i spędza na dworze i tylko na dworze sypia w dzień. Drzemka teraz rozpoczyna się w okolicach 10 więc „upału” nie ma. Młody sypia w cienkiej czapce i welurowym pajacyku założonym na body, bluzeczkę i rajstopy. Do tego apaszka. Śpiworek. Koniec. Ani razu nie zmarzł. A sypia tak codziennie minimum półtorej godziny.


(Aktualne niebawem ;) )

Śpiworek okazał się też do pewnego stopnia oddychający. Bardzo trudno doprowadzić do sytuacji, w której dziecko się zapoci. Z moich obserwacji wynika, że jedyna metoda to wstawić dziecko do mieszkania i nie rozebrać (no bo się obudzi J przetestowałam już dwa razy ;) ). Cecha ta ma ogromne znaczenie szczególnie w czasie spacerów jesienią lub wiosną, gdy pogoda zmienna jest. Również, gdy dziecko jest starsze i chce wyjść w trakcie spaceru z wózka. Raczej nie będzie spocone.

Teraz używamy śpiworka w spacerówce Xlander. Pasuje ok. Wmontowany jest „na stałe”, żeby za każdym razem nie walczyć z pasami. Choć nieprzywiązany, trzyma się całkiem przyzwoicie dzięki antypoślizgowemu materiałowi z tyłu .



Minusy? Są, nie powiem.

Niestety, choć cały śpiworek odpina się idealnie tak, że dziecko wkłada się i wyjmuje bez kłopotu, to „podnóżek” nie zdejmuje się. Można go odpiąć wywinąć, ale zdjąć się nie da, więc nie wiem, czy da się z niego korzystać w wersji "buciki na wierzchu".



Na szczęście na wysokości nóg śpiworek obszyto gładkim czarnym materiałem, który łatwo będzie wyczyścić z ewentualnego błota.



Testowałam śpiworek zimą i wiosną zeszłego roku. Teraz całą jesień. Po tym czasie żałuję tylko jednego. Że nie kupiłam wersji „de Lux” ;), która ma inny (milszy dla oka) materiał zewnętrzny. Jest odrobinę węższa, zgrabniejsza, ma regulowaną szerokość i odpinany „kaptur” + kilka gadżetów typu kieszonki.  Ten spełnia swoje zadanie ok, ale widzę, że mogło być jeszcze fajniej ;)


środa, 27 listopada 2013

Tytułem wyjaśnienia...


Po co w sklepie blog?


Wszyscy piszą blogi to i my będziemy! ;)

Nie, nie, spokojnie, to jednak nie owczy pęd był naszą motywacją. Pomysł pisania bloga ściśle wiąże się (wbrew pozorom!) z naszą wizją sklepu.

Zależy nam na tym, by oferować rzeczy sprawdzone i naprawdę przydatne. Jako „matki po wielokroć”, doceniamy także niecodzienne rozwiązania pozwalające pokonać codzienne utrapienia. Choć jesteśmy matkami praktycznymi (czasami aż do bólu) lubimy od czasu do czasu, gdy nas ktoś „rozpieszcza” i daje do ręki gotowe rozwiązanie.

Oczywiście nie wszystko, co spodoba się nam, musi spodobać się innym, niektóre produkty nie dla nas dla innych będą „objawieniem”, co więcej, nawet między nami nie zawsze panuje zgoda w ocenach. Chcemy jednak na tyle, na ile będzie to możliwe przybliżać produkty, które oferujemy w sklepie, by ułatwić podjęcie decyzji, a tym samym uprzyjemnić zakupy (Choć niestety wszystkich nie damy rady opisać).

Chętnie odpowiemy też na nurtujące naszych Czytelników i Klientów pytania dotyczące zarówno produktów tu ocenianych jak i tych oferowanych w sklepie wyprawamama.pl

Chociaż w ofercie sklepu nie ma wszystkich dostępnych na rynku produktów godnych polecenia  (z różnych względów, w większości niezależnych od nas) to jednak również na ich temat chętnie  porozmawiamy. Przez tyle lat bycia aktywnymi mamami miałyśmy sposobność wyrobić sobie opinie o całkiem pokaźnej części oferty handlowej skierowanej do rodziców.