wtorek, 17 grudnia 2013

Przedszkolak na zimowym spacerze.

Przedszkolaki to duże dzieci – często nie używamy już dla nich wózka więc teoria z jedną dodatkową warstwą przestaje obowiązywać. Dzieci zbyt ciepło ubrane, ruszając się, mogą się wręcz spocić, a to pierwszy krok do choroby. Ja jako zmarźluch ubieram na spacery dzieci lżej niż siebie.
Tak więc zakładamy bieliznę, rajstopki i na koszulkę bluzę – przy większym mrozie – odrobinę grubszą. Na to kombinezon. Oczywiście ważne elementy stroju to rękawiczki, szalik (lub komin/golf) oraz czapka.  Ostatnia część stroju to buty.

Kombinezon


















Do intensywnych zabaw na śniegu przydaje się jednoczęściowy. Pewne jest wtedy, że przy żadnym tarzaniu się, „aniołkach” czy bitwie na śnieżki śnieg nie dostanie się pod kurtkę. Nie oznacza to, że dwuczęściowe kombinezony są złe. O nie! One również mają swoje zalety. Taki dwuczęściowy kombinezon, gdy ma podwyższony przód i tył, a nie szelki przypięte do pasa, oraz kurtkę z zapinanym kołnierzem śniegowym, nie ustępuje prawie jednoczęściowemu. Zwłaszcza, gdy na dworze przebywamy dłużej, np. w czasie jazdy na nartach, i zdarzy się nam wejście do restauracji na obiad albo wyprawa do toalety. Dobrze by było, aby kombinezon był uszyty z wodoodpornego materiału tak, aby dziecku siedzącemu na sankach nie przemakała pupa, a maluchowi klęczącemu w zaspie – kolana. Świetnie jest, gdy nogawki kombinezonu mają wewnętrzny ściągacz (prawie wszystkie teraz mają) i gumkę do przeciągnięcia pod butem tak, żeby nogawka się nie podciągała do góry. Zapobiega to wsypywaniu się śniegu do butów.


No właśnie  – buty.

Po pierwsze ciepłe, po drugie nieprzemakalne, po trzecie wysokie. Dobrze by miały membranę. Nie mogą być ciasne – musimy zawsze móc założyć dziecku grube skarpety. Staram się zawsze mieć dwie pary butów dla dzieci – jedne, nawet bardziej „byle jakie”, awaryjnie. Chodzi o to, że czasem śnieg nasypie się górą, czasem  przy rozbieraniu poleci do wnętrza a czasem nieprzemakalność okazuje się być niedoskonała. Nie zawsze uda się je dobrze wysuszyć do następnego wyjścia.

Dodatki wcale nie dodatkowe, czyli szalik czapka i rękawiczki.

Szalik lub komin – ważne by otulały szyję bez uciskania, fajnie jak można je założyć tak, aby osłaniały ramiona i górę pleców poniżej karku. My od kilku lat z powodzeniem używamy „golfików” z lokalnego bazarku. Czapka musi być ciepła ale nie bardzo gruba. Żeby dziecko się nie spociło i go później nie przewiało. Musi dobrze chronić uszy i nie zsuwać się w czasie energicznych zabaw. Jeśli dziecko nie protestuje najlepsza będzie wiązana lub zapinana pod brodą. Dla małych narciarzy polecam pod kaski cienkie kominiarki dostępne w sklepach sportowych. Można je również założyć pod czapkę gdy jest zimniej niż zwykle lub wieje. Rękawiczki to temat rzeka. „Łapki” dwupalczaste, pięciopalczaste cienkie, grube „narciarskie”… Na rynku jest pełna gama wzorów i kolorów. Rękawiczki powinny być ciepłe. Najlepiej z wierzchnią warstwą z materiału wodoodpornego. Do tego niech mają długi mankiet – nawet do łokcia. Założone wtedy pod kurtkę nie spadną ani nie ściągną się.

I wychodzimy…

Wszyscy ubrani? To jeszcze smarujemy buźki kremem (u nas tylko w czasie największych mrozów) i możemy wychodzić. Wspaniałe jest mieszkanie w domu. Po ubraniu jednego dziecka wypuszczam je na dwór i nie poci się w ciepłym domu zanim nie ubiorę reszty. Mieszkającym w blokach proponuję zakładać kurtki dzieciom na korytarzu.


Zależnie od aury i planu spacerowego zabieramy sanki lub nie. Możemy wziąć „jabłuszka” do zjeżdżania – nic ciężkiego a na jakiejś górce można się poślizgać. Zawsze w kieszeni mam drugą parę rękawiczek dla każdego dziecka. Mogą być cienkie (inaczej musiałabym mieć plecak), ale są. Gdy wybieramy się na wyprawę na dłużej (najczęściej na narty) mamy w plecaku ciepłe rękawiczki i jakąś przekąskę – batoniki zbożowe świetnie zdają egzamin. Dobrze jest mieć ciepłe picie w termosie. Kakao lub herbatę.
I to tyle – dobrej zabawy J




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz